-
Aaron Shuster prowadził zakład szewski przy ul. Jatkowej. Był artystą w swojej dziedzinie i nie musiał zabiegać o klientów. Wszystkie buty z Pałacu trafiały do niego, a on dawał im nowe życie. Sam Hetman odwiedzał go czasem, choć większość dworzan wyręczała się służbą. Zaułek, przy którym odziedziczył dom po ojcu, rzeźniku, był miejscem pełnym zapachów, do których nie nawykły pańskie nozdrza. Ale on się tu wychował i były to zapachy jego dzieciństwa. Świadomie ich nie rejestrował. Podświadomość mówiła mu: jesteś w domu, jesteś bezpieczny. Czuł się tu dobrze i nigdy nie przyszło mu do głowy by się przeprowadzić chociażby do jednej z kamienic przy Rynku.
Świetnie prosperujący interes i aparycja sprawiały, że Aaron uchodził za najbardziej pożądaną partię w żydowskim Białymstoku. Miał 30 lat i kapitał, który czynił go jednym z bogatszych mieszczan. Ale on nie widział świata poza butami. Jego ambicją było szycie obuwia dla dworu Branickich. Nie chciał tylko naprawiać - czuł, że może tworzyć trzewiki nie gorsze od tych, które Hetman sprowadzał sobie i Izabeli z Włoch czy Niderlandów.
Miasto pogrążało się w lipcowej nocy, kiedy skończył porządkować swój warsztat, zamknął drzwi i okiennice, i ruszył w stronę pałacu. Na wschodnim krańcu ulicy Jatkowej, pomiędzy dwoma ostatnimi budynkami po prawej stronie, znajdował się przesmyk prowadzący do pałacowego parku. Znał tę drogę na pamięć, bo pokonywał ją prawie codziennie od ponad roku. Każdy białostocki Żyd wiedział dokąd Aaron zmierza. Pogrążonymi w mroku alejkami wypięlęgnowanego przez francuskich ogrodników parku dotarł do skrzydła pałacu zajmowanego przez Izabelę. Zastukał w przeszklone drzwi i nie czekając na odpowiedź wszedł wprost do jej sypialni. Czekała już na niego w rozpiętym jedwabnym peniuarze…
-
Iza Branicka wyszła za mąż za 59-letniego Branickiego mając 18 lat. Nie kochała go i nigdy nie “skonsumowali” związku. Sypiała z ulubionymi artystami i rzemieślnikami, bliższymi jej wiekiem, bo nie potrafiła się oprzeć urokowi twórców - ludzi, którzy pracą własnych rąk i umysłu wnosili jakiś wkład w rozwój tego wyrwanego naturze zakątka świata na krańcach europejskiej cywilizacji. Białystok przeradzał się powoli w ogród sztuki i nauki. To tu powstał pierwszy na ziemiach polskich stały teatr i pierwsza akademia wojskowa, tu rezydowali najlepsi europejscy architekci, malarze i poeci swoich czasów. Izabela podziwiała męża za energię, zaangażowanie w rozwój miasta, które stworzył od podstaw, szerokie horyzonty i wielkie ambicje polityczne. Ale z jej perspektywy był starcem i nie artystą, a zaledwie najmożniejszym w Rzeczypospolitej mecenasem sztuki. Ona - Warszawianka, siostra przyszłego króla, dziedziczka fortuny, nie dbała o pieniądze i władzę. Podziwiała kunszt malarzy, muzyków, aktorów i rzemieślników, i z nimi chciała dzielić swoje myśli, uczucia i sypialnię.
Wierna służka odczekała kwadrans od wyjścia gościa swojej pani i zastukała do drzwi. Usłyszawszy ciche: “wejdź, Małgoś”, wślizgnęła się bezszelestnie do zalanej blaskiem wschodzącego słońca sypialni, by pomóc jej się ubrać, zmienić pachnącą miłością pościel i zapytać, czy podać śniadanie. Ale Hetmanowa wolała zacząć dzień od spaceru. Wyszła do parku skąpanego w świetle i śpiewie ptaków, i ruszyła radośnie przed siebie.
-
Cała służba znała zwyczaje Izabeli. Jean, pracujący od świtu w ogrodzie, pozdrowił panią ukłonem i uchyleniem czapki. Był Francuzem i zanim Hetman sprowadził go do Białegostoku, pracował u kilku mniej zamożnych tamtejszych panów. Trudno byłoby go czymkolwiek zgorszyć po tym, co widział w swoim kraju. Sam kochał się do szaleństwa w swojej żonie - pochodzącej ze zubożałej bojarskiej rodziny Annie, biegle posługującej się polskim, językiem swoich panów (była jedną z dwórek w Pałacu), ruskim, włoskim i francuskim - pięknej czterdziestolatce o ciemnych oczach i po tatarsku wystających kościach policzkowych. Nigdy nie myślał o innych kobietach i nawet uchodząca za piękność młoda Branicka nie wzbudzała w nim żadnych emocji. Nawet teraz, strzygąc bukszpany, myślał o porze obiadowej, kiedy w pałacowej kuchni będzie mógł uścisnąć żonę i zjeść z nią posiłek. Lubił jednak Hetmanową za wewnętrzny ogień i apetyt na życie, przypominający mu kobiety z rodzinnych stron.
Przyjemność, jaką czerpał ze swojej pracy i tęsknych rozmyślań o Annie, zaburzył mu widok Mirysa - zadufanego w sobie Szkota, który wybiegł z pałacu i nie zwracając uwagi na Jeana, pomknął za Izabelą. Wiedział, że ten malarz, filozof i zausznik Hetmana jest jednym z kochanków pani. Nie dbał o jego względy ani o to, czy zwraca na niego uwagę, czy nie. Ale usłyszał raz jak ten umizga się do jego ukochanej żony i choć ona zbyła Szkota niczym natrętnego przekupnia, to Jean nigdy mu tego nie zapomniał.
-
Mirys nie kochał Izabeli. Schlebiało jego ambicjom to, że młoda pani chciała dzielić z nim łoże, ale on traktował ją jak jedno z licznych wyzwań. Niczego mu w Białymstoku nie brakowało - Hetman obsypywał go złotem, radził się w każdej niemal sprawie i traktował jak równego sobie. Augustyn malował portrety pana, akty pani, dekoracje teatralne (w tym kurtynę - jego wielkie dzieło, któremu poświęcił dwa lata pracy), doradzał w sprawach wystroju pałacu, wtrącał się w pracę architektów i ogrodników, ale zawsze czuł, że skończy swój żywot na tej prowincji, podczas gdy centrum Sztuki i Kultury zostało daleko na Zachodzie. Nie potrafił cieszyć się tym co ma i, trawiony wewnętrzną gorączką, wciąż gonił za czymś nieuchwytnym, czego sam nie umiał nazwać.
Iza przywitała go chłodno w jednej z ogrodowych altan. Po nieprzespanej nocy nie miała ochoty na jego namiętne uściski i obłapywania. Zamienili kilka zdawkowych zdań, umówili się na wieczorną schadzkę i rozeszli - ona, by zjeść śniadanie w towarzystwie ulubionych dwórek, a on, by spotkać się z Branickim, który wstawał przed świtem i przyjmował kolejno w swoim wielkim gabinecie ludzi, którym powierzył dzieło swojego życia: miasto - ogród Białystok.
-
Hetman nawet nie podniósł głowy znad papierów i od razu przeszedł do rzeczy:

Sala balowa ciągle sprawia wrażenie przygnębiające. Namaluj mi tam sceny rodzajowe. Jeśli chcesz kogoś do pomocy, podaj nazwisko. Sprowadzę choćby z końca świata.
Mirys nie odpowiedział więc Branicki spojrzał na niego znad papierów.
Coś taki markotny? Gdzieś był od rana? - A po chwili dodał - Nie mów, wszystko wiem. Daj jej lepiej spokój, jest jak wszyscy Poniatowscy. Szkoda mi ciebie.
Widząc zmieszanie Szkota machnął ręką i pochylając się nad swoimi papierami rzucił jeszcze:
Idź już. Przyjdź wieczorem. Będzie Tylman i inni. Pomówimy o Komedialni. Pierwsza premiera za dwa miesiące, a końca budowy nie widać.
Augustyn wyszedł, a Jana Klemensa na kolejne godziny pochłonęły plany, szkice i listy od francuskich przyjaciół, z których zdaniem się liczył, i którzy doradzali mu w sprawie budowy rezydencji.
Wreszcie, zmęczony pracą, zawołał służbę, kazał sprzątnąć papiery i w towarzystwie Józefa - ulubionego kamerdynera - wyszedł z Pałacu zachodnią aleją pomiędzy stawami i dalej przez Rynek w stronę Drogi Suraskiej. Po chwili skręcił w lewo - w zachodnią ulicę Zatylną, a potem przy synagodze znowu w lewo, w Jatkową. Ostry zapach krwi unoszący się stale nad ulicą rzeźników odurzył go na chwilę zanim zdążył wejść do najokazalszej kamienicy, należącej do Aarona - bardzo zdolnego młodego szewca, który porzucił ojcowski fach, wyuczył się zawodu terminując za wikt i miejsce do spania u szewców w Krynkach, a po śmierci rodziców wrócił do Białegostoku i z czasem stał się najlepszym mistrzem szewskim w majątku Branickich.
Aaron zobaczywszy magnata wybiegł z warsztatu na zaplecze i wrócił po chwili z parą czerwonych trzewików lśniących od pszczelego wosku, którym je zaimpregnował.
Hetman obejrzał buty z uznaniem i skinął kamerdynerowi. Ten wyjął kilka błyszczących monet i z namaszczeniem wręczył je szewcowi, który wyciągnął dłonie o skórze twardej jak rzemień.
Branicki z podziwem patrzył na wysokiego młodzieńca o czarnych włosach i smagłej twarzy odzianego w skórzany fartuch. I na te dłonie, które wszak pieściły nie tylko skórę jego trzewików, ale też ciało jego młodej żony.
Bawił się chwilę myślą o tym, co mógłby zrobić z tym człowiekiem i innymi amantami Izy. Ale tak naprawdę nie czuł złości. Sam zaznał uroków dworskiego życia mieszkając i pobierając nauki we Francji, i nie chciał odmawiać tych przyjemności młodziutkiej żonie, którą traktował bardziej jak córkę.
Jego muzą była Elżbieta Drużbacka, mieszkająca i tworząca na jego dworze poetka nazywana Słowiańską Safoną. Z nią lubił spędzać czas, słuchać jak recytuje wiersze, swoje lub innych poetów, albo rozmawiać o czymkolwiek. Czuł, że ona rozumie go jak nikt inny. Ale wystarczały mu uniesienia intelektualne, nie miał czasu na kochanki. Jego miłością był Białystok.
Niewykluczone, że cdn...
Komentarze
Prześlij komentarz